Wojna o państwowe rezerwy
Branża mięsna jest podzielona. Kością niezgody jest system państwowych rezerw strategicznych, na których teraz zarabiają głównie firmy z Wielkopolski. Zwaśnione strony ma pogodzić sam premier.
Zakup na początku roku dużych ilości wieprzowiny przez Agencję Rezerw Materiałowych wywołał ostrą dyskusję wśród przedsiębiorców. Stawki płacone firmom przez ARM za składowanie półtusz są nawet dwukrotnie wyższe od rynkowych.
Wiele firm chciałoby więc zarabiać na trzymaniu państwowych zapasów, ale robią to tylko nieliczni. Potentatami w tej dziedzinie są zakłady z Wielkopolski. Z informacji "Rz" wynika, że Zakłady Mięsne Biernacki, PKM Duda i Łagrom przechowują ponad połowę państwowych zapasów.
Jest po temu racjonalna przyczyna. Większość przedsiębiorców nie ma bowiem odpowiednich magazynów przystosowanych do trzymania półtusz. Walczą więc o to, by państwowe zapasy składały się z mięsa bez kości. Argumentują, że taki system byłby tańszy.
- Eliminując gromadzenie rezerw państwowych w postaci półtusz wieprzowych i zamieniając je na elementy mięsne, budżet państwa zaoszczędzi 40 - 50 proc. dotychczasowych wydatków - przekonuje Marian Duda, prezes PPHU Duda-Bis w liście, który wysłał do premiera Kaczyńskiego.
Pod tym apelem podpisało się dziesięć zakładów mięsnych, w tym tak duże przedsiębiorstwa jak Sokołów i Polmeat z Brodnicy. - Czujemy się w obowiązku poprzeć zmianę stosowanego w naszym kraju systemu składowania rezerw mięsa. Jest on archaiczny i ekonomicznie nieuzasadniony - mówi prezes Sokołowa Bogusław Miszczuk.
Zarówno PPHU Duda Bis, jak i Sokołów, a także Polmeat z Brodnicy przechowują część państwowych rezerw. Są to jednak znikome ilości w porównaniu z tym, co przypada na zakłady z Wielkopolski.
- Wiele rządów chciało zaoszczędzić na utrzymywaniu strategicznych zapasów. Zawsze mogę przedstawić kalkulacje i udowodnić, że nasz zysk wynosi tylko kilka procent. Agencja nie traci na mięsie, a rezerwy nie służą do tego, by na nich zarabiać - ripostuje Wojciech Biernacki, prezes Zakładów Mięsnych Biernacki, które od 15 lat uczestniczą w trzymaniu państwowych rezerw.
Z naszych wyliczeń wynika jednak, że na magazynowaniu można zarobić. Agencja płaci firmom średnio 7 zł za tonę dziennie. Stawki komercyjne na rynku są ponad dwukrotnie niższe. Dlatego wybrane przez ARM zakłady zlecają magazynowanie innym firmom, którym płacą 2 - 3 zł za tonę dziennie. Przy takich różnicach spółki będą mogły zarabiać nawet wtedy, gdy będą zlecać innym przechowywanie mięsa w postaci elementów - na każdej tonie od 0,5 do 2,2 zł dziennie.
Spór o metodę składowania państwowych rezerw osiągnął już taką temperaturę, że firmy zaczęły grozić sobie sądami. Co ciekawe, z nieoficjalnych informacji wynika, że przyczyną całej batalii o rezerwy może być rywalizacja między PPHU Duda Bis i PKM Duda. I to o zupełnie inny rynek. Giełdowa firma rozszerza swoją działalność na południu Polski, czyli na terytorium Dudy z Sosnowca. Według przedsiębiorców konflikt zaostrzył się, gdy PKM Duda kupił dystrybutora wędlin Makton, do którego do tego czasu sprzedawał PPHU Duda. Obie firmy, poza zbieżnością nazwisk, nie łączą żadne więzy personalne.
Niezależnie od źródeł konfliktu problem systemu państwowych rezerw wieprzowiny istnieje. Przyznają to inne firmy z branży, które nie są zaangażowane w spór. Nie wszystkie popierają radykalną zmianę systemu rezerw mięsnych, ale większość dostrzega możliwość poczynienia przez państwo oszczędności. Stowarzyszenie Rzeźników i Wędliniarzy RP chce, by na początek wymieniono przynajmniej połowę zapasów.
Również ekonomiści nie mają wątpliwości, że stosowany przez Polskę system rezerw można uznać za przestarzały. - To nonsens, by przechowywać skóry, kości i tłuszcz, który jest de facto odpadem. Międzynarodowy Instytut Chłodniczy w Paryżu już dawno skrytykował taką metodę tworzenia rezerw - mówi prof. Andrzej Pisula ze Szkoły Głównej Handlowej.
Tylko że zmiana systemu polskich zapasów żywności będzie dla państwa kosztowna, bo na początek ARM musiałaby się pozbyć starych półtusz wieprzowych i wyłożyć pieniądze na zakup nowego asortymentu. Agencja podaje także argument identyfikacji partii towaru. W przypadku półtusz jest to łatwiejsze, bo każda część posiada pieczątkę zakładu.
Ale jednocześnie agencja wydała w tym roku 120 mln zł na zakupy mięsa. Najwyższa Izba Kontroli uznała w swoim ostatnim raporcie, że dokonywanie tak dużych jednorazowych zakupów "może stanowić mechanizm korupcjogenny oraz stwarza realne zagrożenie niegospodarnych wydatków ze środków publicznych".
Chodzi o to, że nie ustalono docelowego poziomu rezerw strategicznych. NIK, jak dotąd, nie dopatrzyła się jednak żadnych nadużyć w funkcjonowaniu agencji. Skrytykowała natomiast brak koordynacji działań między ministrem gospodarki, któremu podlega ARM, a samą agencją.
Minister miał przedstawić założenia polityki państwa w zakresie rezerw państwowych na lata 2006 - 2010, ale nigdy tego nie zrobił. Zamiast tego trwa restrukturyzacja zapasów agencji, która wyprzedaje część swojego majątku, aby mieć pieniądze na nowe zakupy.
Zakup na początku roku dużych ilości wieprzowiny przez Agencję Rezerw Materiałowych wywołał ostrą dyskusję wśród przedsiębiorców. Stawki płacone firmom przez ARM za składowanie półtusz są nawet dwukrotnie wyższe od rynkowych.
Wiele firm chciałoby więc zarabiać na trzymaniu państwowych zapasów, ale robią to tylko nieliczni. Potentatami w tej dziedzinie są zakłady z Wielkopolski. Z informacji "Rz" wynika, że Zakłady Mięsne Biernacki, PKM Duda i Łagrom przechowują ponad połowę państwowych zapasów.
Jest po temu racjonalna przyczyna. Większość przedsiębiorców nie ma bowiem odpowiednich magazynów przystosowanych do trzymania półtusz. Walczą więc o to, by państwowe zapasy składały się z mięsa bez kości. Argumentują, że taki system byłby tańszy.
- Eliminując gromadzenie rezerw państwowych w postaci półtusz wieprzowych i zamieniając je na elementy mięsne, budżet państwa zaoszczędzi 40 - 50 proc. dotychczasowych wydatków - przekonuje Marian Duda, prezes PPHU Duda-Bis w liście, który wysłał do premiera Kaczyńskiego.
Pod tym apelem podpisało się dziesięć zakładów mięsnych, w tym tak duże przedsiębiorstwa jak Sokołów i Polmeat z Brodnicy. - Czujemy się w obowiązku poprzeć zmianę stosowanego w naszym kraju systemu składowania rezerw mięsa. Jest on archaiczny i ekonomicznie nieuzasadniony - mówi prezes Sokołowa Bogusław Miszczuk.
Zarówno PPHU Duda Bis, jak i Sokołów, a także Polmeat z Brodnicy przechowują część państwowych rezerw. Są to jednak znikome ilości w porównaniu z tym, co przypada na zakłady z Wielkopolski.
- Wiele rządów chciało zaoszczędzić na utrzymywaniu strategicznych zapasów. Zawsze mogę przedstawić kalkulacje i udowodnić, że nasz zysk wynosi tylko kilka procent. Agencja nie traci na mięsie, a rezerwy nie służą do tego, by na nich zarabiać - ripostuje Wojciech Biernacki, prezes Zakładów Mięsnych Biernacki, które od 15 lat uczestniczą w trzymaniu państwowych rezerw.
Z naszych wyliczeń wynika jednak, że na magazynowaniu można zarobić. Agencja płaci firmom średnio 7 zł za tonę dziennie. Stawki komercyjne na rynku są ponad dwukrotnie niższe. Dlatego wybrane przez ARM zakłady zlecają magazynowanie innym firmom, którym płacą 2 - 3 zł za tonę dziennie. Przy takich różnicach spółki będą mogły zarabiać nawet wtedy, gdy będą zlecać innym przechowywanie mięsa w postaci elementów - na każdej tonie od 0,5 do 2,2 zł dziennie.
Spór o metodę składowania państwowych rezerw osiągnął już taką temperaturę, że firmy zaczęły grozić sobie sądami. Co ciekawe, z nieoficjalnych informacji wynika, że przyczyną całej batalii o rezerwy może być rywalizacja między PPHU Duda Bis i PKM Duda. I to o zupełnie inny rynek. Giełdowa firma rozszerza swoją działalność na południu Polski, czyli na terytorium Dudy z Sosnowca. Według przedsiębiorców konflikt zaostrzył się, gdy PKM Duda kupił dystrybutora wędlin Makton, do którego do tego czasu sprzedawał PPHU Duda. Obie firmy, poza zbieżnością nazwisk, nie łączą żadne więzy personalne.
Niezależnie od źródeł konfliktu problem systemu państwowych rezerw wieprzowiny istnieje. Przyznają to inne firmy z branży, które nie są zaangażowane w spór. Nie wszystkie popierają radykalną zmianę systemu rezerw mięsnych, ale większość dostrzega możliwość poczynienia przez państwo oszczędności. Stowarzyszenie Rzeźników i Wędliniarzy RP chce, by na początek wymieniono przynajmniej połowę zapasów.
Również ekonomiści nie mają wątpliwości, że stosowany przez Polskę system rezerw można uznać za przestarzały. - To nonsens, by przechowywać skóry, kości i tłuszcz, który jest de facto odpadem. Międzynarodowy Instytut Chłodniczy w Paryżu już dawno skrytykował taką metodę tworzenia rezerw - mówi prof. Andrzej Pisula ze Szkoły Głównej Handlowej.
Tylko że zmiana systemu polskich zapasów żywności będzie dla państwa kosztowna, bo na początek ARM musiałaby się pozbyć starych półtusz wieprzowych i wyłożyć pieniądze na zakup nowego asortymentu. Agencja podaje także argument identyfikacji partii towaru. W przypadku półtusz jest to łatwiejsze, bo każda część posiada pieczątkę zakładu.
Ale jednocześnie agencja wydała w tym roku 120 mln zł na zakupy mięsa. Najwyższa Izba Kontroli uznała w swoim ostatnim raporcie, że dokonywanie tak dużych jednorazowych zakupów "może stanowić mechanizm korupcjogenny oraz stwarza realne zagrożenie niegospodarnych wydatków ze środków publicznych".
Chodzi o to, że nie ustalono docelowego poziomu rezerw strategicznych. NIK, jak dotąd, nie dopatrzyła się jednak żadnych nadużyć w funkcjonowaniu agencji. Skrytykowała natomiast brak koordynacji działań między ministrem gospodarki, któremu podlega ARM, a samą agencją.
Minister miał przedstawić założenia polityki państwa w zakresie rezerw państwowych na lata 2006 - 2010, ale nigdy tego nie zrobił. Zamiast tego trwa restrukturyzacja zapasów agencji, która wyprzedaje część swojego majątku, aby mieć pieniądze na nowe zakupy.
Źródło: Rzeczpospolita