Zmutowana kukurydza na polskich polach
Niebawem na naszych polach pojawi się kukurydza genetycznie zmodyfikowana. Rolnik, który zdecyduje się na jej uprawianie, będzie musiał o tym poinformować zarówno swego sąsiada, jak i ministra rolnictwa.
Podstawowym jego obowiązkiem ma być prowadzenie gospodarstwa w taki sposób, by nie doszło do krzyżówek roślin tradycyjnych ze zmutowanymi.
Ponad dwa miesiące temu, 10 września, dotarła z Brukseli do Polski wiadomość elektryzująca ludzi obawiających się transgenicznej żywności: pierwszy raz Unia zgodziła się na uprawy roślin genetycznie modyfikowanych. Komisja Europejska dopuściła odporne na działanie szkodników nasiona kukurydzy ze zmutowanym genem do sprzedaży na unijnym, a więc także polskim, rynku.
Jedna z jej odmian została uodporniona na działania najgroźniejszego szkodnika tego gatunku (omacnicy prosowianki), który atakuje niektóre pola na południu Polski.
Można uniknąć
Transgeniczna żywność ma swoich gorących zwolenników, ale i przeciwników obawiających się konsekwencji takiego poprawiania natury. Czy smakosze kukurydzy dystansujący się wobec perspektywy GMO (ang. geneticly modified organizms; genetycznie zmodyfikowane organizmy) powinni zmienić kulinarne upodobania? Odpowiedź płynąca z Brukseli brzmi: nie. Należy uniemożliwić współistnienie odmian zmodyfikowanych i tych słabszych, naturalnych. Oznacza to przede wszystkim zapobieganie niekontrolowanemu rozprzestrzenianiu się gatunków GMO i konieczność ścisłego rozgraniczenia upraw GMO oraz konwencjonalnych i ekologicznych. Bruksela domaga się też jeszcze jednego: stworzenia konsumentom szans odróżnienia gatunku zmutowanego od naturalnego. Taki obowiązek wynika z art. 26a dyrektywy 2001/18.
Niezamożny polski rolnik chętnie sięgnie po zmutowane gatunki, aby sporo zaoszczędzić na coraz droższych środkach ochrony roślin. Z jakimi będzie to się wiązało obowiązkami, ma przesądzić ustawa, a ściślej nowelizacja ustawy z 22 czerwca 2001 r. o organizmach genetycznie zmodyfikowanych. Jej projekt został opracowany w resortach rolnictwa i środowiska.
Sąsiad się dowie
Z tego projektu wynika, że rolnik będzie informować już o zamiarze uprawy odmiany GMO ministra rolnictwa, wójta gminy (burmistrza, prezydenta miasta) i sołtysa, wreszcie - posiadacza gruntu graniczącego z jego polem. Miałby obowiązek zrobić to na miesiąc przed siewem lub sadzeniem zmodyfikowanej odmiany. Wójt, sołtys informację w tej sprawie podawaliby do wiadomości lokalnej społeczności w sposób zwyczajowo tam przyjęty. Minister rolnictwa miałby obowiązek prowadzić w formie elektronicznej rejestr rolników uprawiających odmiany z GMO. Ma być on jawny i dostępny dla osób trzecich.
Podstawowym obowiązkiem takiego rolnika byłoby prowadzenie uprawy roślin GMO w sposób zapobiegający krzyżowaniu lub mechanicznemu zmieszaniu się roślin z GMO z niezmodyfikowanymi. Sposób na to jest jeden: odizolowanie upraw zmutowanych od konwencjonalnych i ekologicznych. Gdyby rolnik odważył się na uprawianie roślin GMO bez zachowania izolacji przestrzennej od upraw konwencjonalnych tego samego lub spokrewnionego gatunku, wojewódzki inspektor ochrony roślin i nasiennictwa miałby prawo i obowiązek wydać nakaz zniszczenia zmutowanych upraw.
Opłaty sankcyjne
Projekt oczekuje też od gospodarza uprawiającego zmutowane uprawy znacznie większej staranności niż od trudniącego się rolnictwem konwencjonalnym. Każe mu np. szczególnie starannie czyścić magazyny, maszyny oraz pojazdy, w których przewożono lub przechowywano zmutowane nasiona albo sadzonki. Więcej - musi o tym, co przewoził czy magazynował, informować następnego ich użytkownika.
Kolejny obowiązek to prowadzenie ewidencji transgenicznych płodów rolnych i oznakowanie ich. Za niewykonanie tych obowiązków mają grozić rolnikowi wysokie opłaty sankcyjne. Niezależnie od tego osoba taka ma ponosić przewidzianą w prawie cywilnym odpowiedzialność za szkodę na osobie, w mieniu lub środowisku wyrządzoną przez swe uprawy.
Już nie koń trojański
Przed kilkunastoma miesiącami niektóre zachodnioeuropejskie media okrzyknęły Polskę koniem trojańskim wprowadzającym zmutowaną kukurydzę na tamtejsze stoły. Ponoć ktoś odkrył jej nielegalne uprawy w okolicach Wrocławia. Dużo wysiłku kosztowało przekonywanie zaniepokojonej opinii publicznej, że w Polsce mamy doskonałe prawo wykluczające taką możliwość. Wyjaśnienia zostały przyjęte z dystansem. Prawo nie wystarczy - argumentowali nasi oponenci. Trzeba mieć jeszcze odpowiednio wyszkolone służby kontrolne i sieć laboratoriów zdolnych odróżnić uprawy roślin tradycyjnych od zmutowanych. Potem atak na nasze rolnictwo przycichł, a jeszcze później zmutowaną kukurydzę zalegalizowała Bruksela.
Jednak argument podważający wiarę w omnipotencję prawa warto przypomnieć także w obecnej sytuacji. Wykonanie projektowanych przepisów nie będzie proste, a podejrzenie, iż w polskim rolnictwie GMO może szerzyć się w sposób niekontrolowany, nie pomoże znaleźć amatorów na nasze produkty.
Podstawowym jego obowiązkiem ma być prowadzenie gospodarstwa w taki sposób, by nie doszło do krzyżówek roślin tradycyjnych ze zmutowanymi.
Ponad dwa miesiące temu, 10 września, dotarła z Brukseli do Polski wiadomość elektryzująca ludzi obawiających się transgenicznej żywności: pierwszy raz Unia zgodziła się na uprawy roślin genetycznie modyfikowanych. Komisja Europejska dopuściła odporne na działanie szkodników nasiona kukurydzy ze zmutowanym genem do sprzedaży na unijnym, a więc także polskim, rynku.
Jedna z jej odmian została uodporniona na działania najgroźniejszego szkodnika tego gatunku (omacnicy prosowianki), który atakuje niektóre pola na południu Polski.
Można uniknąć
Transgeniczna żywność ma swoich gorących zwolenników, ale i przeciwników obawiających się konsekwencji takiego poprawiania natury. Czy smakosze kukurydzy dystansujący się wobec perspektywy GMO (ang. geneticly modified organizms; genetycznie zmodyfikowane organizmy) powinni zmienić kulinarne upodobania? Odpowiedź płynąca z Brukseli brzmi: nie. Należy uniemożliwić współistnienie odmian zmodyfikowanych i tych słabszych, naturalnych. Oznacza to przede wszystkim zapobieganie niekontrolowanemu rozprzestrzenianiu się gatunków GMO i konieczność ścisłego rozgraniczenia upraw GMO oraz konwencjonalnych i ekologicznych. Bruksela domaga się też jeszcze jednego: stworzenia konsumentom szans odróżnienia gatunku zmutowanego od naturalnego. Taki obowiązek wynika z art. 26a dyrektywy 2001/18.
Niezamożny polski rolnik chętnie sięgnie po zmutowane gatunki, aby sporo zaoszczędzić na coraz droższych środkach ochrony roślin. Z jakimi będzie to się wiązało obowiązkami, ma przesądzić ustawa, a ściślej nowelizacja ustawy z 22 czerwca 2001 r. o organizmach genetycznie zmodyfikowanych. Jej projekt został opracowany w resortach rolnictwa i środowiska.
Sąsiad się dowie
Z tego projektu wynika, że rolnik będzie informować już o zamiarze uprawy odmiany GMO ministra rolnictwa, wójta gminy (burmistrza, prezydenta miasta) i sołtysa, wreszcie - posiadacza gruntu graniczącego z jego polem. Miałby obowiązek zrobić to na miesiąc przed siewem lub sadzeniem zmodyfikowanej odmiany. Wójt, sołtys informację w tej sprawie podawaliby do wiadomości lokalnej społeczności w sposób zwyczajowo tam przyjęty. Minister rolnictwa miałby obowiązek prowadzić w formie elektronicznej rejestr rolników uprawiających odmiany z GMO. Ma być on jawny i dostępny dla osób trzecich.
Podstawowym obowiązkiem takiego rolnika byłoby prowadzenie uprawy roślin GMO w sposób zapobiegający krzyżowaniu lub mechanicznemu zmieszaniu się roślin z GMO z niezmodyfikowanymi. Sposób na to jest jeden: odizolowanie upraw zmutowanych od konwencjonalnych i ekologicznych. Gdyby rolnik odważył się na uprawianie roślin GMO bez zachowania izolacji przestrzennej od upraw konwencjonalnych tego samego lub spokrewnionego gatunku, wojewódzki inspektor ochrony roślin i nasiennictwa miałby prawo i obowiązek wydać nakaz zniszczenia zmutowanych upraw.
Opłaty sankcyjne
Projekt oczekuje też od gospodarza uprawiającego zmutowane uprawy znacznie większej staranności niż od trudniącego się rolnictwem konwencjonalnym. Każe mu np. szczególnie starannie czyścić magazyny, maszyny oraz pojazdy, w których przewożono lub przechowywano zmutowane nasiona albo sadzonki. Więcej - musi o tym, co przewoził czy magazynował, informować następnego ich użytkownika.
Kolejny obowiązek to prowadzenie ewidencji transgenicznych płodów rolnych i oznakowanie ich. Za niewykonanie tych obowiązków mają grozić rolnikowi wysokie opłaty sankcyjne. Niezależnie od tego osoba taka ma ponosić przewidzianą w prawie cywilnym odpowiedzialność za szkodę na osobie, w mieniu lub środowisku wyrządzoną przez swe uprawy.
Już nie koń trojański
Przed kilkunastoma miesiącami niektóre zachodnioeuropejskie media okrzyknęły Polskę koniem trojańskim wprowadzającym zmutowaną kukurydzę na tamtejsze stoły. Ponoć ktoś odkrył jej nielegalne uprawy w okolicach Wrocławia. Dużo wysiłku kosztowało przekonywanie zaniepokojonej opinii publicznej, że w Polsce mamy doskonałe prawo wykluczające taką możliwość. Wyjaśnienia zostały przyjęte z dystansem. Prawo nie wystarczy - argumentowali nasi oponenci. Trzeba mieć jeszcze odpowiednio wyszkolone służby kontrolne i sieć laboratoriów zdolnych odróżnić uprawy roślin tradycyjnych od zmutowanych. Potem atak na nasze rolnictwo przycichł, a jeszcze później zmutowaną kukurydzę zalegalizowała Bruksela.
Jednak argument podważający wiarę w omnipotencję prawa warto przypomnieć także w obecnej sytuacji. Wykonanie projektowanych przepisów nie będzie proste, a podejrzenie, iż w polskim rolnictwie GMO może szerzyć się w sposób niekontrolowany, nie pomoże znaleźć amatorów na nasze produkty.
Źródło: Rzeczpospolita